8.08.2011

Witamy w Gruzji!

Po napisaniu ostatniego posta u Buraka rozpoczelismy akcje ”wyjedz z Istambulu”. Wczesniejsze doswiadczenia pozwolily nam ustalic miejsce gdzie bedziemy lapac – bramki na autostradzie. Zapytalismy  wczesniej Buraka jak sie tam dostac i z kompletem kluczowych nazw na karteczce poszlismy najpierw na zakupy a potemna przystanek dolmusza. Wpatrywalismy sie uwaznie w nazwy wywieszone na szybach przejezdzajacych busikow. Gdy tylko dostrzeglismy wlasciwa zaczelismy energicznie machac rekami, aby zatrzymac pojazd. Jak zwykle zrobilismy sporo zametu i jechalismy z nadzieja, ze ktos nam powie kiedy wysiasc.Nastapilo to duzo wczesniej niz sie spodziewalismy i to w miejscu ktore na pewno nie bylo tym, do ktorego zmierzalismy, ale przynajmniej bylo we wlasciwym kierunku. W momencie gdy wysiedlismy i zaczelismy sie rozgladac w kolo podszedl do nas mezczyzna I najspokojniejszym na swiecie glosem powiedzial kwestie, ktora prawie na pewno zdradzala w nim kierowce taksowki: ”Oh! tourists from Poland! I have friend in Poland. He lives in Gdansk. I was in Poland!...” Dla nas bylo to oczywiste, ze probuje zmiekczyc nasze serca i wpakowac nas do taksowki. I tu nastapilo zdziwienie… Jego angielski byl duzo bogatszy I mial najszczersze intencje, aby nam pomoc! Okazal sie lekarzem ortopeda pracujacym niedaleko i zaoferowal nam, ze podwiezie nas na autostrade, o ile mamy chwile czasu i podejdziemy z nim po samochod. Z takich okazji sie nie rezygnuje! Poszlismy razem z nim prowadzac mila pogawedke o jego wizycie na weselu w Polsce i naszej podrozy. Gdy doszlismy do osrodka zdrowia, w ktorym pracowal wraz z ojcem, zostalismy powitani niczym honorowi goscie. Dodatkowo ze wszystkich gabinetow powychodzili glodni rozrywki pracownicy, aby przyjrzec sie nietypowym gosciom. Po krotkiej wymianie zdan po “serbsku” i po angielsku zostalismy wpakowani do auta i wywiezieni na autostrade. Mielismy na prawde duuuuuuzo szczescia! Ciezko bylo nam uwierzyc w taka bezintesowna pomoc w najmniej spodziewanym miejscu.

Lekarz z Istambulu
Doctor from Istanbul

Zaczelismy isc w strone bramek, za cel przyjmujac miasto Bolu, gdzie znajdowal sie polecony przez Buraka park narodowy Yedigoller. Idac machalismy i pokazywalismy tabliczke. Ku naszemu zdziwieniu po chwili zatrzymal sie tir jadacy przez Bolu J Co za szczescie! Dodatkowo kierowca mowil po angielsku! Pracowal kiedys jako kelner i sie nauczyl. Dotarlismy na miejsce po kilku godzinach po raz pierwszy korzystajac w praktyce z GPS! (Zamiast w miescie wysiedlismy przy wiadukcie na wlasciwa droge wylotowa z miasta).

W drodze do Bolu
On the way to Bolu


Ruszylismy w strone gor. Bylo pozno i ruch byl nienahalny. Po kilkuset metrach zatrzymalo nas dwoch pasterzy i zaczeli bardzo intensywnie gulgac po swojemu mocno gestykulujac. Metoda Cejrowskiego (po polsku, ale wolniej i wyrazniej, z wyzszoscia) nie pomogla i ni w zab nie wiedzielismy o co im chodzi. Na szczescie zatrzymali oni zjezdzajacy samochod z anglojezycznym chlopakiem, ktory wyjasnil nam, ze chodzilo jedynie o kilka dobrych rad i ze nasz cel jest oddalony jeszcze o 40 km. 10 z nich przebylismy na stopa, ktory wywiozl nas na ostatni przyczolek cywilizacji przed Parkiem. Tam rozbilismy namiot przy zrodelku, zrobilismy sobie ognisko i wsrod bobkow i plackow poszlismy spac.

Nastepnego dnia zjedlismy sniadanie przy drodze z nadzieja, ze ktos nam oszczedzi wielogodzinnej wedrowki z plecakami. Tak tez sie stalo – zabralismy sie 20 km ze straznikami parku. Kolejne kilka km przeszlismy podziwiajac piekne widoki. Ostatni fragment pokonalismy stopem z tatarska rodzinka jadaca nad Morze Czarne przez Yedigoller. Bardzo nas kusila wizja podrozy z nimi az nad morze, ale nie chcielismy byc problemem i naduzywac ich zyczliwosci. Rozmawiajac po angielsku, niemiecku i rosyjsku dotarlismy nad znajdujace sie w parku jeziora.

Sniadanie w drodze do Yedigoller
Breakfast on the way to Yedigoller

Droga do Yedigoller
Way to Yedigoller

Wodospad w parku narodowym
Waterfall in the national park

Tam odlaczylismy sie od nich i poszlismy obejrzec jeziora. Nie zachwycily nas baaaardzo. Owszem, byly ladnie polozone, ale tez mocno zarosniete. Po prostu nie sprostaly naszym oczekiwaniom, nakreslonym przez Buraka. Niemniej,  milo bylo spedzic troche czasu w lesie nad wodaJ W knajpce uzupelnilismy zapasy zywieniowe i ruszylismy w dalsza droge.
Po chwili nadjechal pojazd Tatarow i ponownie nas zabralJ Wspolnie pokonywalismy kolejne kilometry szutrowej, kretej gorskiej drogi. Zostalismy wyrzuceni w miescie Deverek, gdzie postanowilismy cos zjesc. Trafilismy do bardzo przyjemnej knajpki, gdzie wzbudzilismy oczywiscie spore zamieszanie. Kucharz i gospodarz w jednym byl bardzo mily i na koszt firmy dorzucil do obiadu herbate i slodyczeJ  Krotkie (przed kolano) spodnie Agnieszki budzily ewidentny niesmak wsrod kobiet w miescie...

Do naszego celu tego dnia – miasta Amasra - zostalismy zawiezieni przez romansujacego Turka, ktory jechal w odwiedziny do swojej „dziewczyny”, zostawiajac zone i dzieci w innym miescie... No coz... Podrozujac w ten sposob zdarza nam sie byc swiadkami roznych intryg i sytuacji poznajac rozne fragmenty zycia naszych kierowcow.

Razem z naszym amantem zobaczylismy miasto Bartin i po oczekiwaniu na jego luba, ktora jak sie okazalo wyslala gdzies meza z dzieckiem, pojechalismy do jej mieszkania w Amasrze, gdzie zostalismy zaproszeni na uroczysta ramadanowa kolacje i moglismy skorzystac z prysznica. Warto dodac, ze czas naszej podrozy przez Turcje przypadl na Ramadan i wszyscy Muzulmanie nie moga jesc ani pic od switu do zmierzchu. Faktycznie, wyglada na to, ze wiekszosc trzyma sie tej reguly, co nam nie ulatwialo zycia, bo staralismy sie respektowac ich zwyczaj i nie obnosic sie z jedzeniem i piciem w ich towarzystwie.

Po pysznej kolacji ( zupa z czegos, pierozki z miesemz sosem pomidorowym i jogurtem, Ramazan Pide- specjalny chleb, salatka) podrzucili nas do miasta, gdzie znalezlismy miejsce do spania na plazy przy porcie. W tym miejscu bylo nieoficjalne pole namiotowe, na ktorym bylo pare namiotow rozstawionych przez Tureckie rodziny, ktore przyjechaly na wakacje z pd Turcji.
Nie bylo to zbyt ciekawe miejsce, wsrod hald i statkow. Dodatkowo te cale „cyganskie” rodziny, ktore wykazywaly olbrzymie zainteresownaie kazdym naszym ruchem. Ich sasiedstwo nie dawalo nam spokojnie spac. Na szczescie w nocy dojechala grupa mlodych anglikow podrozujacych minibusem.

Nasz biwak w Amasrze
Our campsite in Amasra

Kolejny dzien zaczelismy sniadaniem na parkowej lawce. Gdy jedlismy dziadek klozetowy przyszedl z fabrycznie zamknieta butelka pepsi, poczestowal nas i odradzil podroz wzdluz wybrzeza na odcinku, ktory zamierzalismy przejechac... Niezrazeni jego rada wyjechalismy z miasta na pace polciezarowki. Nawet nie zdazylismy napisac kartki, gdy zatrzymal sie samochod jadacy wymarzona przez nas trasaJ Byli to ojciec z synem z Istambulu. Syn, absolwent prawa, mowil dobrze po angielsku, wiec nie bylo problemow z komunikacja. Wraz z nimi zwiedzajac kolejne miejscowosci dotarlismy paredziesiat km przed Sinop – cel naszej podrozy. Stamtad kilkoma stopami dotarlismy  do Sinopu, gdzie rozbilismy sie na polu namiotowym (darmowym!).

Z naszym kierowca i jego synem
With our driver and his son


Droga z Amasry
Road from Amasra

Stopujemy do Sinopu
Hitchhiking to Sinop
 

Noc w Sinopie
Night in Sinop
Ranek w Sinopie
Morning in Sinop 

Z Sinopu zlapalismy stopa z inspektorem nadzorujacym budowe drogi i jego szoferem(swoja droga, drogi w Turcji sa swietne!). Wypilismy herbate w jego biurze, wzbudzajac zainteresowanie pracownikow i pojechalismy dalej. Pozniej czekal nas bardzo dobry stop- z pomoca obslugi stacji zabralismy sie na pace polciezarowki z Bafry do SamsunuJ Wiatr we wlosach i opalanie – to jest to!

Z inspektorem
With inspector


"Na pace"
On the semitruck

Z Samsunu zlapalismy stopa z kierowca, ktorego znajomi jechali az pod gruzinska granice – do Artvinu przez Hope! Wszystko bylo pieknie, dopoki w ciezarowce znajomych nie zespsulo sie kolo i musielismy pare godzin czekac na naprawe, bedac swiadkami pracy serwisu (fireshow!). Ciekawe bylo zestawienie trzech funkcji w jednym budynku – serwis, fryzjer i meczet J
Dalej czekala nas ta ciemna strona autostopowego rzemiosla – calonocna podroz tirem. Kosztem nieprzespanej nocy ok 5 rano bylismy 20 km od gruzinskiej granicy... Nie bylo juz sensu spac, wiec ruszylismy wzdluz drogi liczac na podwozke. W koncu sie udalo i przed 7 bylismy juz w GruzjiJ Wylozylismy sie na lezkach na plazy tuz za przejsciem i chwile odpoczelismy. Potem szybki stop do Batumi i znalezienie spania. Juz nam sie udalo odespac zaleglosci i od 3 godzin piszemy dla Was posty J

Z naszym kierowca i jego ciezrowka 
With our driver and his truck

 Naprawa kola- fireshow
Repairing wheel - fireshow

 Jazda bez trzymanki
...

 W drodze do Hopy
In a way to Hopa

 Witamy w Gruzji!
Welcome to Georgia!


Pozdrawiamy was serdecznie i idziemy na obiadokolacje ( u nas juz dwie godz. pozniej niz u Was (w Batumi jest 22:40)).

Aga i Maciek

4 komentarze:

  1. serwis, fryzjer i meczet powiadacie... hahahaha!!
    tak to wszystko obrazujecie, że czuję, jakbym tam z Wami była:D

    OdpowiedzUsuń
  2. :) to bardzo sie cieszymy. o to wlasnie cho! ;) buziakiii!

    OdpowiedzUsuń
  3. java java java java java :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Rewelacja! Życzę Wam szczęścia w dalszej podróży, aż do samego domu :) Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń